W dniach 19-26 maja 2018 r. grupa sokólskich rowerzystów odbyła ośmiodniową wycieczkę rowerową po Białorusi. Uczestnicy wyjazdu stanowią nieformalną grupę miłośników rowerów, co roku jeżdżą na mniejsze, czy większe wyprawy. Tym razem zamiar był ambitny – osiem etapów po dawnych kresach Rzeczpospolitej. Całość wyprawy zaplanował Eugeniusz Wiśniewski.
Skład ekipy: Eugeniusz Wiśniewski, Jerzy Mielniczek, Janusz Cilulko, Antoni Czaplejewicz, Edward Szoka, Czesław Sańko. Średnia wieku – dobrze po sześćdziesiątce.
Wykupiliśmy zbiorową wizę i ubezpieczenia, zarezerwowaliśmy przez Internet noclegi i w sobotni poranek 19 maja, z pełnymi sakwami wyruszyliśmy z Placu Kościuszki przez Malawicze i Nowodziel w kierunku granicy. Przejście graniczne pokonaliśmy bez problemów i w późne południe byliśmy w Grodnie. Z rana pogoda była wietrzna, zanosiło się na deszcz, ale nas chmury ominęły, było coraz cieplej i pogodniej. Stroje mieliśmy ze sobą na różne warunki pogodowe i zmienialiśmy je, zależnie od potrzeb. W Grodnie, przed przekroczeniem Niemna, wjechaliśmy na taras z prawej strony, skąd jest przepiękny widok na rzekę i miasto. Taras ten jest obecnie gustownie zagospodarowany, ze stylową altanką. Zrobiliśmy zdjęcia i nacieszyliśmy oczy widokiem. W centrum dokonaliśmy wymiany walut, drobnych zakupów, przejechaliśmy przez miasto, które jest nam znane z poprzednich wizyt. Grodno jest z roku na rok coraz piękniejsze i bardzo zadbane – relacjonuje uczestnik wyprawy Czesław Sańko.
Nocleg mieliśmy na peryferiach w hostelu przy grodzieńskich “Azotach”. Był to dawny hotel robotniczy. Warunki nie były luksusowe, ale było łóżko z pościelą, ciepła woda z prysznicem, “kipiatok”i miejsce na rowery.- wszystko za 24 zł, czegoż nam trzeba więcej. Licznik wykazał 56 przejechanych kilometrów.
W niedzielę 20 maja wyjechaliśmy wcześnie w kierunku Wołkowyska. Jechaliśmy szosą nr 44, w większości przez szerokie przestrzenie pól uprawnych, rzadziej przez lasy. Ruch pojazdów był umiarkowany, wiatry na ogół sprzyjały. Po drodze zajechaliśmy do wsi Kwasówka, w miejscowym pięknie odnowionym i utrzymanym kościele odbywała się akurat uroczystość Sakramentu Bieżmowania, podczas mszy celebrowanej w języku polskim. W Wołpie zjedliśmy pielemienie i wypiliśmy kawę. Do Wołkowyska dotarliśmy po godz. 17. Zrobiliśmy zakupy i po wspinaczce pod górę, zakwaretowaliśmy się w nowym motelu na obrzeżach miasta. Warunki bardzo dobre – Europa. Przejechaliśmy w ciągu dnia 92 km, etap ten okazał się najdłuższym w całej wyprawie.
Trzeci etap z Wołkowyska do Słonimia był dość trudny, bo jechaliśmy ruchliwą szosą nr 99, którą przejeżdżały duże ilości TIR-ów, w dodatku pedałowaliśmy przeważnie pod wiatr; było też sporo wzniesień. Po drodze zajechaliśmy do Zelwy, gdzie jest piękne sztuczne jezioro. We wsi Synkowicze zwiedziliśmy cerkiew obronną Św. Michała Archanioła wybudowaną w XIV wieku. Do Słonimia dotarliśmy ok. godz. 16, nieźle utrudzeni, po przejechaniu 65 km. Zamieszkaliśmy w największym w mieście hotelu “Szczara”, który trudno zaliczyć do nowoczesnych – pokoje bez łazienek, jedno WC na piętrze. Było za to czysto i niedrogo. Zjedliśmy obiad w “Stołowoj” za 10 zł, przeszliśmy się po centrum, miasteczko wydało nam się dość prowincjonalne i senne.
We wtorek z rana wyruszyliśmy do Baranowicz. W pierwszej fazie, aby ominąć ruchliwe szosy, jechaliśmy ponad 20 km przez las, szeroką żwirówką. Mieliśmy cień od drzew i byliśmy osłonięci od wiartu. Dalej podążaliśmy drogą asfaltową prowadzącą przez przyległe do niej wsie. Nie wyglądają one zbyt okazale, na ogół wiekowe drewniane domy kryte eternitem, zamieszkałe w większości przez emerytów. Młodzież uciekła do miast. Po 14-ej byliśmy w Baranowiczach, po przejechaniu 54 km. Zamieszkaliśmy w niedawno oddanym do użytku hostelu, zajmującym siódme piętro biurowca. Warunki bardzo dobre, wszystko jest nowe i pachnie czystością. Miasto jest duże i rozległe., centrum ruchliwe i ładnie odnowione. Jemy bardzo smaczny obiad w restauracji i serwujemy ciastko z kawą w dużej cukierni. Zwraca naszą uwagę piękna cerkiew z ośmioma wieżami, którą upamiętniamy na zdjęciach. Połowę wyprawy mamy za sobą.
Następnego dnia znowu wyjechaliśmy wcześnie i już w południe dotarliśmy do Nieświerza (51 km). Warunki do jazdy były idealne – szeroka szosa, w miarę płasko, lekki wiaterek z boku lub w plecy. W Nieświerzu zamieszkaliśmy w domku, który został zaadaptowany na potrzeby turystów. Za 14 rubli mamy doskonałe warunki, świetnie wyposażoną kuchnię, wi-fi, werandę i altankę, w dodatku niedaleko zamku. Udajemy się pieszo do zamku Radziwiłłów, za 14 rubli zwiedzamy jego komnaty. Zamek odrestaurowany i odbudowany po pożarze, jest dowodem potęgi rodu Radziwiłłów. Komnaty zawierają na ogół repliki obrazów i innego wyposażenia. Zwiedzamy jeszcze kościół Bożego Ciała. Aktualnie jest on remontowany i odnawiany. Znajduje się w nim tablica poświęcona poecie Władysławowi Syrokomli.
W czwartek z rana wyruszyliśmy w kierunku Nowogródka. Szosa była szeroka, wiatr nie przeszkadzał. Po drodze zajeżdżaliśmy w Mirze do drugiego zamku po Radziwiłłach. Prezentuje się on okazale, odwiedzany jest przez dużą liczbę turystów, między innymi z Chin. Zamek ten zwiedzaliśmy podczas podobnej wycieczki w roku 2013, w związku z tym robimy tylko zdjęcia na jego tle. Przed Nowogródkiem zaczynają się spore wzniesienia. Na nocleg zatrzymaliśmy się we wsi Sielec w ośrodku treningowym biathlonistów, na 3 km przed Nowogródkiem, po przejechaniu 79 km. Las, spokój i cisza. Oprócz nas nie było żadnych gości.
Następnego dnia z rana zwiedziliśmy Nowogródek i zrobiliśmy zdjęcia przy pomniku Adama Mickiewicza oraz na wzgórzu z ruinami zamku. Jadąc w kierunku Lidy najpierw mieliśmy z górki i wiatr w plecy, potem były tereny płaskie. Do Lidy dotarliśmy w południe. Z trudem znaleźliśmy naszą kwaterę w prywatnym domu. Zwiedziliśmy centrum i kupiliśmy bilety na dworcu na sobotni pociąg do Grodna. Centrum Lidy jest zadbane i gustownie urządzone. Robiliśmy zakupy w dużym markecie, gdzie towarów jest pod dostatkiem. Dniówka wyniosła 72 przejechanych kilometrów.
Sobota – ósmy i ostatni dzień naszej wyprawy. Załadowaliśmy się do pociągu z rowerami i po trzech godzinach jazdy dotarliśmy do Grodna. Wydaliśmy w sklepie spożywczym ostatnie ruble i wyruszyliśmy w kierunku granicy. Oprócz zmęczenia dokuczał upał, jednak chęć dotarcia do domu wyzwoliła dodatkowe siły. Bez kłopotów na granicy dotarliśmy ok. godz. 15 do Sokółki. Finis coronat opus!
Plan wycieczki został w pełni zrealizowany. Każdy z nas przez osiem dni przejechał na rowerze ponad 500 km. Pogodę mieliśmy przez cały czas w sam raz do jazdy, powietrze było rześkie, nie było upałów, ani razu nie jechaliśmy w deszczu. Sprzęt mieliśmy widocznie dobrze przygotowany, bo żaden z naszej szóstki nie miał najmniejszego defektu, uniknęliśmy również kolizji i wywrotek. Tworzyliśmy poza tym zgraną grupę.
Warunki dla rowerzystów na Białorusi są dobre. Drogi są szerokie i mniej kręte jak w Polsce. Więcej odcinków jest prostych, z roweru widać szeroką panoramę pól i łąk, wieżyczki cerkwi i kościołów. W niektórych miastach i w ich pobliżu są ścieżki rowerowe. Poza tym, nie jest drogo, łatwo można wymienić waluty, pobrać pieniądze z bankomatów, zrobić zakupy, czy znaleźć nocleg. Mało w miastach i przy drogach jest placówek gastronomicznych. Nasze karty płatnicze są użyteczne i można nimi zapłacić prawie wszędzie. W hotelach i innych obiektach publicznych dostępne jest wi-fi. W porozumiewaniu się z ludźmi również nie mieliśmy żadnych problemów, wielu miejscowych ma polskie korzenie.
W imieniu wszystkich uczestników dziękuję Gienkowi Wiśniewskiemu za zaplanowanie wycieczki, wykonanie niezbędnej “roboty papierkowej” i liderowanie naszej grupie podczas tej egzotycznej podróży.
Czesław Sańko