90 urodziny Pana Wojciecha Drewniaka

W piątek 13 kwietnia Burmistrz Sokółki Stanisław Małachwiej oraz jego Zastępca Krzysztof Szczebiot złożyli życzenia urodzinowe zasłużonemu mieszkańcowi Sokółki – Wojciechowi Drewniak.

– Dziękuję za wszystko, co zrobił Pan dla naszego miasta – podkreślił Burmistrz Stanisław Małachwiej.

Wojciech Drewniak urodził się 90 lat temu. W Sokółce mieszka od 1972 roku. Burmistrz przekazał Dostojnemu Jubilatowi pamiątkowy medal i okolicznościowe pismo następującej treści:

„Często nie zdajemy sobie sprawy, że wokół nas wciąż jest żywa historia, pamięć o honorze, aktach odwagi i walce o Polskę. Trwa ona we wspomnieniach tych, którzy przetrwali trudny czas II wojny światowej. Oto jedna z takich historii ożywa na naszych oczach. Jest nią historia Pana życia.

Dziś obchodzi Pan 90 urodziny. Okrągły jubileusz zawsze skłania do refleksji. Pana życiorys splótł się z najtragiczniejszym okresem w dziejach Polski. Dla młodego chłopca, wychowanego w rodzinie o patriotycznych tradycjach, przyszło zmierzyć się z wojennym koszmarem i okrucieństwem okresu stalinowskiego. Później los związał Pana z Sokółką, gdzie przez wiele lat kierował Pan Zakładami Stolarki Budowlanej. Niewiele jest w naszym mieście osób, które w tak znacznym stopniu przyczyniły się do rozwoju Sokółki. W  imieniu mieszkańców – chciałbym wyrazić ogromną wdzięczność za wszystko, co zrobił Pan na rzecz lokalnej społeczności. Wspomnę jedynie o modernizacji szkół, budowie przedszkoli, żłobka, dużego osiedla mieszkaniowego oraz zaopatrzenie miasta i instytucji w ciepło. Pana osiągnięcia układają się w imponującą listę. Dziękuję za uczynione dobro.

Z okazji Pana urodzin życzę dobrego zdrowia, pomyślności i satysfakcji z życiowych dokonań i samych życzliwych ludzi w swoim otoczeniu”.

Burmistrz Sokółki poinformował Pana Wojciecha Drewniaka, że podejmie kroki zmierzające do nadania mu Tytułu Honorowego Obywatela Sokółki.

Poniżej przedstawiamy życiorys Pana Wojciecha Drewniaka:

Urodził się 16 kwietnia 1922 roku w Wadowicach. Tam uczęszczał do szkoły powszechnej i gimnazjum, m.in. do prywatnego gimnazjum Ojców Pallotynów.

Jego ojciec był oficerem 12 pułku piechoty, później prowadził Rejonową Komendę Uzupełnień, a na koniec kierował Związkiem Inwalidów Wojennych, którego był współzałożycielem w roku 1918 w Krakowie.

Wadowice były małym powiatowym miastem, w którym stacjonował 12 pułk piechoty. Lokalną społeczność tworzyli głównie Polacy i Żydzi, w mniejszym stopniu – Niemcy i Ukraińcy.

Wojciech Drewniak uczęszczał do tej samej szkoły powszechnej oraz gimnazjum, co Karol Wojtyła.

– Nie mam osobistych wspomnień kontaktów z przyszłym papieżem Janem Pawłem II, ale jedno jest oczywiste – musieliśmy się spotykać, mieszkając w tym samym mieście. Przecież obaj byliśmy ministrantami i służyliśmy do Mszy Św. w tym samym kościele. Ojciec Karola Wojtyły pracował z moim ojcem w Rejonowej Komendzie Uzupełnień – wspomina Pan Wojciech.

W 1936 roku jego ojciec został przeniesiony do starostwa w Nowym Sączu, gdzie w ślad za nim przeprowadziła się całą rodzina Drewniaków. Po zdaniu małej matury Pan Wojciech kontynuował edukację w państwowym liceum matematyczno – przyrodniczym w Nowym Sączu.

– I tak zastał mnie rok 1939. Wcześniej, w ramach tegoż liceum miałem ćwiczenia z przysposobienia wojskowego w Starym Sączu. Zgodnie z tradycją rodzinną, starałem się jeszcze przed maturą o przyjęcie do podchorążówki zawodowej. W roku 1939, po zdaniu matury, pracowałem przy budowie szosy na linii granicznej Piwniczna – Żegiestów – Muszyna. Granica ze Słowakami miała charakter przyjazny. Wystarczyło paroma skokami przesadzić Poprad i było się już w Czechosłowacji. A chodziliśmy tam często, bo cytrusy na Słowacji kosztowały znacznie taniej niż u nas. Poza tym miałem wśród Słowaków wielu kolegów – mówi Wojciech Drewniak.

W sierpniu 1939 roku został powołany do wojska w Nowym Sączu, gdzie zorganizowano samodzielny batalion podchorążych. 3 września załadowano wszystkich do pociągu i wysłano w kierunku Lwowa. Skład pociągu został dwukrotnie zbombardowany przez Niemców – najpierw w jaśle, potem w Krośnie. W końcu pociąg dotarł do Brzeżan. Miała tam nastąpić koncentracja oddziałów, ale załamała się linia obrony.

– Po dwukrotnym odparciu ataku Ukraińców, ruszyliśmy w kierunku Tłumacza, gdzie dotarło już wcześniej wiele oddziałów. W nocy z 17 na 18 września otoczyły nas oddziały armii radzieckiej. Dzień wcześniej, kiedy istniała jeszcze możliwość przedarcia się na Rumunię, nasi dowódcy nie wyrazili na to zgody. Otrzymali rozkaz Naczelnego Wodza Edwarda Rydza Śmigłego, by nie wszczynać żadnych potyczek z oddziałami radzieckimi. I tak 18 września zostaliśmy wzięci do niewoli. Pędzono nas w kierunku Tarnopola przez Podhajce. Było nas około 15 tysięcy, w tym generałowie, oficerowie różnych stopni i zbieranina różnych oddziałów. Dla mnie pozostaje ten obraz pędzonych polskich oddziałów jako widmo niespodziewanej klęski. W Tarnopolu załadowano nas do pociągu i dowieziono do Podwołoczysk – była to stacja graniczna między Polską, a Związkiem Radzieckim – a stamtąd przepędzono nas do Wołoczysk po stronie radzieckiej – wspomina Wojciech Drewniak.

Obóz został zlokalizowany na ogromnym polu buraków i kartofli na terenie kołchozu. Nie było żadnej kuchni, więźniowie żywili się kartoflami, burakami i chlebem. Wkrótce dwa kołchozowe baraki zamieniono na pomieszczenia dla chorych na tyfus plamisty i tyfus brzuszny.

W październiku w obozie przeprowadzono selekcję i tych, którzy mogli udawać młodocianych – zwolniono. Wojciech Drewniak udał się w kierunku Lwowa, a stamtąd do Przemyśla i wpław przez San udało mu się dotrzeć do Nowego Sącza.

– Wróciłem do domu, dokąd nie wrócili jeszcze moi dwaj bracia. Nawiązałem kontakt z kolegami, bo w Nowym Sączu zaczęły się aresztowania przez gestapo. Nowy Sącz był trudnym miastem, gdyż znajdowała się tam silna kolonia niemiecka. Wielu kolegów gimnazjalnych okazało się agentami niemieckimi. Jednocześnie, ze względu na bliskość granicy czechosłowackiej zaczęły się tam na dużą skalę próby ucieczki na Węgry. Wśród uciekających większość stanowili oficerowie i podchorążowie Wojska Polskiego. Z Węgier, działające tam prawie legalnie przedstawicielstwa władz polskich, umożliwiały przedostanie się do Francji, gdzie powstawały już polskie oddziały. Jako osoba dobrze znająca teren, zostałem włączony do grupy przewodników na szlaku Stary Sącz – Piwniczna – na Bardejów, Preszów, Koszyce. Z tych zalążków organizacyjnych powstała wkrótce organizacja wojskowa Służba Zwycięstwa Polski – opowiada Pan Wojciech.

Wkrótce Niemcy zorientowali się w skali ucieczek z Polski, dlatego nasilili represje. Diametralnie zmienił się też stosunek Słowaków do Polaków. Słowacy jako społeczność przeszli na współpracę z Niemcami, zawiązując proniemiecki rząd. Administracja słowacka pomagała Niemcom w zatrzymywaniu przekraczających granicę Polaków.

– W połowie marca 1940 roku nastąpiła wsypa. Zostaliśmy aresztowani. Byłem przesłuchiwany przez gestapo w Nowym Sączu. Ostatecznie przekazano mnie do więzienia w Tarnowie, gdzie przebywałem do 13 czerwca 1940 roku. Tego dnia wraz z 750 innymi osobami zostałem wysłany transportem do Oświęcimia. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, co to jest Oświęcim, co się tam szykuje. Znalazłem się w pierwszym transporcie skierowanym do tego obozu koncentracyjnego. Pamiętam, że kiedy przejeżdżaliśmy przez Kraków, na dworcu usłyszeliśmy komunikat radiowy o zajęciu przez armię niemiecką Paryża. Coś w nas w środku pękło, bo cała nadzieja pokładana we Francji, że stamtąd może przyjść wolność, po prostu upadła. Po przyjeździe do Oświęcimia przegoniono nas z bocznicy kolejowej do budynków monopolu, gdzie zorganizowano kwarantannę. W monopolu nie było żadnej pracy. Chodziło tam tylko o to, żeby zniszczyć w nas człowieczeństwo, zrobić absolutnie posłuszne maszyny. Był to pierwszy okres adaptacji do warunków obozu koncentracyjnego. Dostałem numer 415 – kontynuuje swoją opowieść Pan Wojciech.

Z monopolu przeniesiono wszystkich do właściwego obozu KL Auschwitz, który początkowo składał się z trzech parterowych bloków – dawnych koszar wojskowych.

– Na początku zdarzył się wypadek. Uciekł nasz kolega Wiejowski. Trzy dni i trzy noce staliśmy na placu apelowym, bici i kopani. Część spośród nas padała ze zmęczenia. Po trzech dniach puszczono nas do bloków. Na szczęście, uciekiniera nie złapano. Po trudnym okresie adaptacji zgłosiłem się do stolarni. W tym czasie Niemcy poszukiwali fachowców rzemieślników. Było to wielkie szczęście dostać się do pracy pod dachem, gdzie było sucho i ciepło, czyli warunki ułatwiające przeżycie. Później trafiłem do dużych zakładów DAW (Niemieckie Zakłady Zbrojeniowe), gdzie produkowano okna i skrzynie na amunicję – mówi Wojciech Drewniak.

W historii obozu można wyróżnić pewne okresy: pierwszy – do czerwca 1941 roku – to czas eksterminacji przede wszystkim polskiej inteligencji. Wtedy w Oświęcimiu byli tylko Polacy, większości profesorowie uczelni, zasłużeni działacze polityczni i młodzież. Więźniów wykańczano biciem, potwornym traktowaniem, znęcaniem się i ciężką pracą. Drugi etap datuje się od czerwca 1941 roku od wybuchu wojny niemiecko – radzieckiej. Do obozu zaczęto zwozić jeńców radzieckich, głównie oficerów politycznych, których bestialsko mordowano. Ten okres trwał do 1942 roku. Wtedy zaczęła się eksterminacja Żydów z całej Europy. W KL Auschwitz – Birkenau zginęło ok. milion sto tysięcy Żydów.

Jednym z celów tworzenia obozów koncentracyjnych było zapewnienie siły roboczej i produkcja na rzecz gospodarki niemieckiej, jak też i na potrzeby własne obozu. W komandzie DAW Wojciech Drewniak pracował cały czas na nocnej zmianie. Z pięter tej fabryki, oddalonej od krematoriów Brzezinki niespełna 2 kilometry, widać było oświetloną rampę kolejową, na którą przyjeżdżały transporty Żydów i gdzie dokonywano selekcji. W wyniku tejże selekcji około 90 proc. przybyłych transportem kierowano do komór gazowych, a następnie palono w piecach krematoriów lub w rowach obok krematoriów.

– W DAW-ie pracowałem do 1943 roku. Wcześniej zostałem zainfekowany tyfusem plamistym i znalazłem się w szpitalu obozowym na oddziale Hyg – bakt. Instytut ten prowadził badania dla potrzeb wojska, m.in. nad tyfusem plamistym. Od chorych na tyfus, po kryzysie choroby pobierano krew do reprodukcji szczepionek. W listopadzie 1943 roku wyszedłem ze szpitala. Ważyłem 35 kg. Powrót do zdrowia zawdzięczam kolegom. Ponieważ byłem już odporny na tyfus plamisty, zostałem przeniesiony do komanda, które budowało baraki, prowadziło prace remontowe na terenie obozu w Brzezince. Praca w tym komandzie stwarzała możliwość wchodzenia na wszystkie istniejące i budowane obozy, a przy okazji mogliśmy dostarczać pomoc w postaci leków, żywności i informować o wydarzeniach w obozie – opowiada Wojciech Drewniak.

Już w październiku Niemcy zaczęli częściowo wywozić poszczególne komanda do innych obozów na terenie Niemiec. Pana Wojciecha wywieziono 12 listopada 1944 roku do KL Gross – Rosen – Reichenau, gdzie otrzymał nr 86750 i został zatrudniony w zakładzie firmy GETEWENT przy produkcji elementów radioaktywnych. Tam doczekał się wyzwolenia 8 maja 1945 roku.

– Pod koniec maja 1945 roku wróciłem do Nowego Sącza do rodziny. Mój brat Józef, który podczas okupacji był w oddziałach AK na Podhalu w oddziale kpt. Tatara, a po przejściu Armii Radzieckiej wstąpił do Podchorążówki Wojska Polskiego. W wyniku represji stosowanych wobec żołnierzy AK, znaczna część oddziału, w którym znajdował się mój brat, zdezerterowała i udała się na teren Rzeszowszczyzny, gdzie była duża koncentracja różnych oddziałów AK. Tam spotkałem brata i zaproponowałem jego oddziałowi przedostanie się na Zachód i wstąpienie tam do Armii Gen. Andersa. Przekroczyliśmy granicę koło Kamiennej Góry, a czesko – bawarską pod Achenau. Udaliśmy się do byłego obozu jeńców wojennych w Murnau, gdzie mieściła się placówka II Oddziału II Korpusu Armii Generała Andersa – mówi Wojciech Drewniak.

Po weryfikacji część oddziału została na terenie Bawarii, a część udała się do Włoch, gdzie została wcielona do II Korpusu. W tym czasie we Włoszech prowadzono akcję ewakuacji z Polski osób zagrożonych aresztowaniami i represjami, w tym również rodzin wyższych oficerów przebywających na Zachodzie. Represjami tych rodzin chciano zmusić oficerów do powrotu do Polski lub współpracy z władzami Polski Ludowej.

– Wytypowano mnie do akcji ewakuacji osób zagrożonych z Polski. Po przeszkoleniu otrzymałem polecenie zorganizowania odpowiedniej sekcji. W obozie w Murnau przebywali koledzy związani z pracą kurierską podczas okupacji. Był tam również mój przyjaciel i współwięzień z Oświęcimia Tadeusz  Cieśla oraz jego brat Edward. Po zorganizowaniu sekcji, otrzymaniu zadań, środków i kontaktów, udaliśmy się do Polski celem zorganizowania przerzutu. W tym czasie, po przejściu Sanu, przygotowywał się do ucieczki na Zachód oddział kpt. Draży Michaiłowicza – oficera armii jugosłowiańskiej, który uciekł z niewoli i wstąpił do partyzantki polskiej we Lwowie – dodaje Pan Drewniak.

Przerzut osób miał nastąpić przy współpracy Francuskiej Misji Repatriacyjnej. Po powiadomieniu osób i skoncentrowaniu ich w okolicach Katowic, wystawieniu odpowiednich dokumentów i uzyskaniu zgody na repatriację do Francji, poczyniono starania o zorganizowanie pociągu.

W tym okresie na terenie Polski przebywało wiele osób różnych narodowości, które znalazły się tu w wyniku działań wojennych. Porozumienia międzynarodowe umożliwiły im repatriację.

– Nasza grupa „repatriantów francuskich” liczyła ok. 250 osób. Byli to żołnierze Draży Michaiłowicza oraz oficerowie AK i rodziny wyższych oficerów II Korpusu. Pociąg podstawiono na dworcu w Katowicach, skąd odprawieni przez Państwowy Urząd Rapatriacyjny i władze radzieckie wyjechaliśmy przez Czechosłowację do Amerykańskiej strefy okupacyjnej – opowiada Wojciech Drewniak.

Takiemu przerzutowi towarzyszyło ogromne napięcie, bowiem w przypadku dekonspiracji Rosjanie mogli skierować pociąg na bocznicę kolejową i tam zlikwidować uczestników przerzutu. Ostatecznie transport dotarł do obozu w Murnau.

– Udałem się do Włoch, do dowództwa, a tam otrzymałem następne zadanie sprowadzenia ok. 60 osób. Wyposażony w odpowiednie dokumenty i środki, wróciłem do obozu w Murnau celem stworzenia zespołu. Tym razem, obok Tadeusza Cieśli i pozostałych kolegów, do zespołu został dołączony jego brat Edward – ppor. AK. Był jednym z tych, którzy mieli za zadanie powiadomić zainteresowane osoby o miejscu i terminie zbiórki. Do Polski przyjechaliśmy w drugiej połowie grudnia 1945 roku. Po wyznaczeniu punktów kontaktowych i kwater, rozpoczęliśmy akcję. Na wyznaczony termin zbiórki nie pojawił się Edward Cieśla. Dowiedzieliśmy się, że został on aresztowany w Pińczowie przez UB. W tej sytuacji dałem polecenie natychmiastowej ewakuacji i przerzutu ludzi przez granicę. Sam przeprowadziłem swoją grupę, z którą wróciłem do Murnau. Po wyjaśnieniu sytuacji dostałem rozkaz powrotu do kraju, żeby ustalić okoliczności aresztowania Edwarda Cieśli oraz możliwości kontynuowania przerzutów. Po przyjeździe do Polski ustaliłem, że Edward Cieśla został zatrzymany przypadkowo w Pińczowie przez UB i przekazany do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach – mówi Wojciech Drewniak.

15 marca 1946 roku Pan Wojciech został aresztowany w Kielcach przez służbę bezpieczeństwa i przewieziony do gmachu MBP w Warszawie. Tam rozpoczęło się śledztwo, które trwało do marca 1947 roku w areszcie śledczym w więzieniu przy ul. Rakowieckiej.

– Po konfrontacji z Edwardem Cieślą zorientowałem się, że UB wie dużo o naszej działalności. Satysfakcją moją było to, że po moim aresztowaniu nie nastąpiły dalsze zatrzymania i proces ograniczył się tylko do dwóch osób. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie zostałem skazany na karę śmierci, zamienioną na 10 lat więzienia, zaniżoną w wyniku amnestii do pięciu lat. Po odbyciu pięciu lat więzienia w Warszawie przy ul. Rakowieckiej, we Wronkach oraz ponownie w Warszawie, zostałem zwolniony w 1952 roku.

Zacząłem nowy rozdział mojego życia. Podjąłem pracę jako robotnik w Warszawie w Zakładach Drzewnych, produkujących również stolarkę budowlaną. Naturalnie, po wyjściu na wolność byłem inwigilowany i przez okres pozbawienia praw obywatelskich i honorowych, nie mogłem podjąć studiów. Pracowałem w różnych zakładach, m.in. w Płocku, Wołominie, Augustowie, Mieroszowie. Po upływie okresu pozbawienia praw obywatelskich i honorowych, podjąłem studia na kierunku technologii drewna na Akademii Rolniczej w Poznaniu, gdzie uzyskałem tytuł inżyniera. Z Zakładów Stolarki Budowlanej w Miereszowie zostałem przeniesiony do budujących się Zakładów Stolarki Budowlanej we Włoszczowej na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw technicznych. Następnie pracowałem w Warszawie w Biurze Studiów i Projektów Zjednoczenia Stolarki Budowlanej, skąd przeniesiono mnie do budujących się Zakładów Stolarki Budowlanej w Sokółce, początkowo jako pełnomocnik Naczelnego Dyrektora Zjednoczenia, a następnie jako dyrektora tych zakładów do 1981 roku, tzn. do przejścia na emeryturę.

Pracując w Zakładach Stolarki Budowlanej w Sokółce, na terenie bez tradycji przemysłowych, musiałem rozwiązać problem stworzenia załogi, głównie z pracowników z miasta i okolicznych wsi, jej szkolenia oraz spełnienie jej potrzeb. Zakład, który zatrudniał ok. 1600 osób, wymagał znacznego zaplecza w postaci budownictwa mieszkaniowego, rozwoju szkół, przedszkoli, żłobka oraz szpitali. Konieczne było również zapewnienie dla części załogi kształcenia średniego i wyższego, stąd moja współpraca z Akademią Medyczną i Politechniką Białostocką. Korzystając ze znacznych środków umożliwiliśmy modernizację szkół, budowę przedszkoli, żłobka oraz zaopatrzenie miasta i instytucji w ciepło, co było warunkiem rozwoju budownictwa w Sokółce. Z inicjatywy i dzięki poparciu m.in. wicemarszałek Sejmu prof. Skibniewskiej, ministra budownictwa i ministra zdrowia, został wybudowany duży szpital. Sokółka doczekała się nowego osiedla mieszkaniowego na prawie 8,5 tys. mieszkańców.

Równolegle z pracą zawodową zajmowałem się pracą społeczną. Jestem członkiem – założycielem i członkiem Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem od 1976 roku. Jestem wiceprzewodniczącym zarządu Wojewódzkiego Związku Inwalidów Wojennych w Białymstoku i Prezesem jego Oddziału w Sokółce. Działam również w Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Jestem członkiem Prezydium Zarządu Wojewódzkiego oraz wiceprezesem Oddziału w Sokółce – kończy swoją opowieść Wojciech Drewniak.

17 stycznia 2000 roku Prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a Minister Obrony Narodowej 21 maja 2001 roku mianował go w kolejnym awansie na stopień majora Wojska Polskiego w stanie spoczynku.

Fot. D. Biziuk

[qr-code id="918" size="150"]


Zobacz również

Skip to content